O SOBIE

Urodziłem się w 1937 roku we Lwowie. Ojciec mój pochodził z rosyjskiej rodziny polskiego emigranta. Był oficerem w stopniu porucznika. Kiedy wybuchła II wojna światowa miałem dopiero 2 lata. Obrazy z tego okresu pamiętam jak przez mgłę. Rozpoczęcie wojny w mojej pamięci odnotowało się jako ruch i podniecenie w domu. Nie słyszałem i nie zapamiętałem ani jednego wybuchu bomby. Tak więc początek wojny nie zachował się w mojej pamięci jako coś szczególnego. Za to rok później i do końca trwania wojny pamiętam nieomal każdy dzień. Obraz okupowanej Polski tkwi we mnie do dzisiaj i jest tak żywy jakby to działo się wczoraj. Oczywiście najlepiej pamiętam Warszawę. Moje przedszkole to była okupowana Warszawa; gwałty, aresztowania, płacz. Oprócz rysowania miałem też uzdolnienia muzyczne. Uczyłem się grać na fortepianie, wróżono mi karierę muzyczna. Po dwóch latach nauki wystąpiłem publicznie na tajnym koncercie. Koncert wypadł wspaniale. Miałem wtedy 6 lat. Było to dla mnie ogromne przeżycie artystyczne i sceniczne. W sierpniu 1944 wybuchło powstanie! Kończyło się moje 'Przedszkole' a zaczynała się 'szkoła' - Powstanie Warszawskie. Na Woli, w szpitalu, który liczył około 3 tysięcy osób chorych, rannych i personelu i w którym znaleźliśmy się w czasie powstania - Niemcy wymordowali wszystkich chorych i większość personelu. Ocalały tylko 52 osoby; w tym troje dzieci - ja, mój brat i moja cioteczna siostra. Inne dzieci zabito na naszych oczach. Dziewczynę, z którą przyjaźniłem się najbardziej widziałem na schodach z roztrzaskaną głową. Wszędzie leżały trupy świeżo pomordowanych. Do końca życia będę pamiętał to okropne uczucie, kiedy bosą stopą staję się na ciepłego trupa. Takie były moje pierwsze 'lekcje' w 'szkole'. To, do czego ludzie dochodzą przez całe życie, powoli wraz z ewolucją umysłu zostało mi wtłoczone nagle i przemocą. Trzeba całego życia, żeby mieć właściwy stosunek do śmierci, do dóbr doczesnych, do pieniędzy, do rozrywki, cenić życie ludzkie - to wszystko rozegrało się we mnie już wówczas podczas tego koszmarnego biegu przez cieple trupy. Te obrazy żyją we mnie i oznaczają, moją postawę wobec życia i wobec świata.

Chcę chwilę zatrzymać się nad tym moim doświadczeniem, jakim była wojna. Warto uświadomić sobie, że z punktu widzenia psychologii taki 'eksperyment' przeprowadzony na dziecku może i powinien doprowadzić do bardzo głębokich spaczeń w strukturze psychicznej. Trzeba mieć wiele wyrozumienia do dzisiejszych 40-latków, które jako dzieci przeżyli wojnę. Oni mają prawo być nienormalni. Na mnie wojna zostawiła także ślady. Przede wszystkim wstręt do przemocy, gwałtu i okrucieństwa. Brak jakiegokolwiek przywiązania do pieniędzy i kariery.

Wreszcie wojna rozbudziła we mnie zainteresowania humanistyczne. Człowiek stał się terenem moich poszukiwań. Mając 8 lat widziałem więcej niż inni ludzie w ciągu całego życia. Zgodnie z planem ojca poszedłem na medycynę. Cały ten okres powojenny to była dla mnie wielka samotność! Byłem sam, ze wszystkimi problemami, które niosło życie. Przerwałem studia medyczne. W roku 1956 przyszedł osławiony październik. Założyłem wraz z kilkoma kolegami historyczną już dzisiaj awangardową grupę plastyczną 'Zamek'. Były pierwsze wystawy, pierwsze poważnie malowane obrazy. Zacząłem marzyć o studiach artystycznych. Zacząłem naukę w Studium Nauczycielskim na wydziale rysunku i prac ręcznych. Przerwałem tą naukę, aby rozpocząć regularne studia artystyczne w Toruniu. Ten okres życia do ukończenia studiów zaliczam do moich trudnych doświadczeń. Nikt, dosłownie nikt nie wierzył we mnie jako artystę. Trzeba rozumieć co znaczy samotność człowieka uzdolnionego. Wielka jest samotność artystów i filozofów. Moje sukcesy nie mobilizowały mnie do pracy. Przeciwnie, budziły we mnie strach przed samotnością.

O MALARSTWIE

Chcę malować takie obrazy, żeby ludzie patrzyli na mnie i nie wierzyli własnym oczom. Chcę przekroczyć granice ludzkiej wyobraźni, chcę aby każdy mój obraz sięgał do granic metafizyki. Tylko w ten sposób można przywrócić szacunek do sztuki. Chodzi o to, żeby obraz fascynował, zdumiewał, budził u nas uczucia nieznane dotąd. Obraz musi być objawieniem, tajemnicą, czymś nieznanym, niezwykłym. Chcę konkurować z wyobraźnią ludzką i przywrócić malarstwu dawną jego szlachetność. Szlachetność gatunku sprofanowaną przez twórców tzw. 'awangardy'. Uważam, że nie istnieją podziały na 'starych mistrzów' i 'awangardę'. Jest tylko podział na 'mistrzów' i na 'resztę'. Po całym dniu walki z moją wyobraźnią wydaje mi się czasem, że powinienem napisać książkę o malowaniu w konwencji nadrealistycznej.

Moje zainteresowania są dosyć rozlegle - od humanistyki do nauk ścisłych. Studiowałem wszystko. A pomimo to napotykam na różne trudności w mojej pracy. Aby uprawiać takie malarstwo jak moje, trzeba mieć dużą wiedzę. Nadrealizm jest sztuką, która wymaga wiedzy i umiejętności tworzenia syntezy. Dlatego nadrealizm jest tak trudny w realizacji. Natomiast w odbiorze jest chyba łatwy. Bo każdy z nas intuicyjnie wyczuwa ideę przedmiotów i zjawisk. Może dlatego dobrze robiony nadrealizm tak silnie oddziałuje na psychikę odbiorcy. Jak się mają idee autora dzieła do społecznego zapotrzebowania? Na ile zachodzi tu zgodność, a na ile konflikt? Nigdy w tym względzie nie było jednomyślności, chociaż problem istnieje bez przerwy. W nim też kryją się źródła powodzenia i klęski wielu twórców. To jasne, że moje obrazy są raczej przeznaczone do muzeów tub prywatnych galerii, a nie do mieszkań. Ma to swoją wadę. W muzeum obrazy nie 'żyją' ale 'trwają'. Trwają przez lata i przez pokolenia trochę jak mumie starożytnych faraonów. Prawidłowość jest taka: za życia pozycję artysty określają odbiorcy, po śmierci -specjaliści i fachowcy.

Mam ustawiczny niedosyt. Każdy z moich obrazów mógłbym malować jeszcze raz - tyle widzę w nim niedoskonałości i błędów. Malować aż do granicy swoich możliwości twórczych. To jedno z moich marzeń. Chodzi tu raczej o sprawy formy, a nie treści. Malowanie jest czynnością, która łączy w sobie coś z rzemiosła i coś z obrzędu. To jest powoływanie do życia 'nowych światów', 'obrazów'. Tworzenie czegoś, czego dotąd nigdy nie było. Ta świadomość wywołuje we mnie zawsze jakiś metafizyczny dreszcz. Wiem, co jest warte to co robię, ale też wiem co mogłoby być warte gdybym miał dosyć czasu, żeby nad nimi pracować. Ja noszę w sobie obrazy takie, od których człowiekowi może stanąć serce. To mało, ja te obrazy potrafię namalować! Muszę tylko mieć do tęgo minimum warunków. Chyba jestem już za stary na zrobienie kariery za życia. Szukam swojego miejsca na ziemi. Żeby uprawiać sztukę trzeba oddychać specjalnym powietrzem prawdy.

SEN

Błękitna tkanina rozpostarta nad horyzontem wzdymała się na wietrze jak żagiel. Przypominała ona gigantyczną kotarę teatralną tyle, że zamiast złotych frędzli miała u dołu przyczepione niemowlęta. Niemowlęta układały się w symetryczny ornament w ten sposób, że uczepiono u dołu tkaniny na przemian chłopców i dziewczynki. Chłopcy byli zaczepieni nóżkami a dziewczynki główkami. Niemowlęta były nagie i miały zeschniętą pomarszczoną skórkę. Zapewne umieszczono je u dołu tkaniny dobre parę lat temu. Wiatr, który w tych stronach wieje prawie bez przerwy, spowodował że małe wątłe ciałka zamiast ulec normalnemu procesowi rozkładu, wyschły i pożółkły. Za każdym poruszeniem tkaniny ich ciała pocierały się o siebie wydając przedziwny szelest przypominający krzyk nietoperza. Kiedy wiatr był gwałtowniejszy ten szelest przechodził w ledwo dosłyszalny pisk. Czasem dawało się wysłuchać dźwięk podobny do indyjskiej ragi. Wszystkie te dźwięki pomieszane razem drżały w powietrzu jak delikatna orkiestra.

Siedziałem w miękkim fotelu ustawionym na samym środku zielonej łąki. Powietrze przepojone było zapachem francuskich perfum, jakie zwykle się unoszą w buduarach starych aktorek. Siedziałem zupełnie sam i poddawałem się tej dziwnej melancholii, jaką niosła ze sobą tajemnicza muzyka wydobywająca się z frędzli kotary. Byłem ostatnim mieszkańcem ziemi, który w niewytłumaczony sposób ocalał z epidemii 'cichej śmierci', jak nazywaliśmy owo bezszelestne umieranie. Po prostu bez żadnej przyczyny zdrowy dotąd człowiek osuwał się na ziemię wydając przedziwny szelest. Kiedy podbiegano do niego już nie żył. Nigdy nie było wiadomo, kto i kiedy w ten właśnie sposób pożegna się z żywymi. Początkowo były to nieliczne wypadki, ale pewnego dnia liczba zgonów osiągnęła zastraszającą cyfrę kilkunastu tysięcy na dobę. W krótkim czasie zmarli wszyscy na 'cichą śmierć'. Pozostałem zupełnie sam. Poszedłem przed siebie nie znajdując powodu by pozostać dłużej w rodzinnym mieście pełnym trupów. Było mi zupełnie obojętne dokąd iść. Po drodze mijałem miasteczka, wsie i osiedla a także pojedyncze domy lub zagrody, wszędzie to samo, trupy, trupy, trupy. Jak okiem sięgnąć królestwo 'cichej śmierci'. Trafiłem wreszcie na tę łąkę z miękkim fotelem, nad którą unosiła się błękitna tkanina obwieszona niemowlętami, właściwie przyciągnęła, mnie tutaj tajemniczą muzyką, o której wspomniałem już na początku. Tak więc siedzę teraz w fotelu i słucham owego niezwykłego dla mnie grania.

O SOBIE

Urodziłem się i żyję jako samotna gwiazda w całym kosmosie. Być może, że słońce, ciepło, życie, radość to są pierwsze i najważniejsze prawdy człowieka. Nie ulega wątpliwości, że istnieje w naturze świata, w naturze zjawisk i w naturze człowieka jakaś 'ukryta wada', jakiś błąd umieszczony przez Stwórcę celowo lub nie. Jak ustrzec się od błędu? Czy wystarczy sama intuicja? I tak jest dobrze. Bo aczkolwiek nasze szczęście nie może trwać wiecznie, to i nasze cierpienia nie będą trwały wiecznie. Tak jest dobrze, bo czas pełni podwójną funkcję w naszym życiu. Kiedy walczymy i zdobywamy szczęście czas jest naszym przyjacielem. Czas jest potrzebny aby ułożyć to wszystko czego nam potrzeba do szczęścia. Ale kiedy już się to osiągnie czas staje się wrogiem. Bo wówczas oznacza on nieuchronne niszczenie. Mądrość to jest nauczyć się być szczęśliwym w cieniu śmierci i ze świadomością, że każdy dzień zabiera nam urodę, zdrowie i część życia. Jedna z największych tajemnic duszy ludzkiej - marzenie o nieśmiertelności. Nabożeństwo uprawiane przez człowieka od początku jego istnienia. Ta moja 'nieśmiertelność' już się prawie dokonała. Będę 'żył' tak długo jak długo będą istnieć moje obrazy. Teraz chodzi o to jaka to będzie nieśmiertelność?! Czy to co mam do powiedzenia dzisiaj, będzie ważne dla tych co będą żyli po mnie? Czy to co robię dzisiaj będzie ważne i potrzebne ludziom XXI wieku i później? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi. Pozostaje działać więc w najlepszej wierze i dawać ze siebie wszystko na co mnie stać. A mnie się ciągle wydaje, że stać mnie na więcej niż robię.

Nie chcę malować dla sławy, dla powodzenia - mogę to robić tylko dla kogoś. Miłość może być źródłem szczęścia, ale i także bezgranicznej samotności. A jednak nie wyobrażam sobie życia bez miłości. Aby żyć, aby tworzyć - muszę kochać i być kochanym. Bez tego życie wydaje się niewarte aby je kontynuować. A jednak żyję! Czy to ślepy i kapryśny los? Czy mam w życiu sądzone dokonać czegoś, czego jeszcze nie dokonałem i dlatego żyję? Ale to myślenie o śmierci nie jest wywołane strachem. To jest tylko myślenie o końcu drogi, po której idę teraz. Mądrość, to jest być szczęśliwym w cieniu śmierci. Bo śmierć jest miarą, dzięki której wszystko co robimy mą wymiar skończony. Jakie to dziwne, że zawsze myślę o śmierci, kiedy jestem najbardziej od niej daleki. Nie chodzi tu o śmierć naturalną, zgodną z prawami przyrody, ale o śmierć nagłą, niespodziewaną i tragiczną. Kiedy myślę o śmierci staje mi przed oczami moje własne życie i te dziesiątki sytuacji, z których każda mogła zakończyć się śmiercią.

Nie rezygnuję z ukazywania świata w jego wewnętrznym rozdarciu, ale odkryłem w tej ułomności świata swoistą poetykę. Byłem zawsze wrogiem egzystencjalizmu i będę zwalczał to do końca życia. Nigdy nie pogodziłem się z niedoskonałością ludzkiej natury, chociaż nigdy nie stałem się też wyznawcą czystej kontemplacji i miłości Boga. Stać mnie na uczciwość wobec siebie, na 'dumny kark' wobec otoczenia. Nie kłaniałem się nigdy katom, świniom, krytykom ani osobistością niezależnie od tego jak wysoko byli postawieni. Jestem dumny, bo mam z czego być dumny. Jestem dumny, bo jestem artystą z powołania i wiem co to powołanie ode mnie wymaga. Noszę w sobie wartości, które cenię wyżej niż karierę i pieniądze. Do śmierci mam stosunek filozoficzny i nie boję się jej. Myślę, że urodziłem się artystą, to jest moje życiowe powołanie, któremu złożyłem w ofierze bardzo wiele. I trudno oprzeć się refleksji, że być może i moje życie będzie kiedyś 'publiczną tajemnicą'. Każdy artysta, nawet taki, który nie zyskał powodzenia ani za życia, ani po śmierci, znajdzie kiedyś swego biografa. Tak się jakoś dzieje.